Poniższe wspomnienie nie dotyczy wybitnego prawnika ani ekonomisty, ale Ojca. Proszę, pozwólcie na te kilka zdań pożegnania i refleksji.
Mój Tata, Jan Rogowski, urodził się na zimę 1928 r. w tymczasowym domu przy stajni i oborze, zbudowanym po spaleniu domu Jego Dziadków Piotrowskich przez bolszewików w 1920 r. Dziadkowie – Helena (1879-1959) i Stanisław (1875-1948) – przygarnęli młodą rodzinę Rogowskich. Zanim Jasio ukończył pierwszy rok życia, podróżował już z Mamą Janiną pociągiem przez całą Europę do Lyonu, gdzie jeszcze przed urodzeniem syna zaczął pracę jego Ojciec Czesław Rogowski (1899-1989).
Jaś z rodzicami, Lyon, Francja, 1932.
Po kilku latach pobytu we Francji, gdzie na świat przyszła jego siostra Regina, za sprawą woli Babci Janiny (1902-1994) i francuskich oszczędności rodzina nie wróciła już na wieś lecz osiedliła się w Warszawie. Tata szybko odnalazł się w wielkim mieście, którego szczegóły świetnie pamiętał do ostatnich dni. Mieszkali na Solcu.
Miał dziesięć lat gdy na Warszawę spadły niemieckie bomby. Nie skończył jeszcze szesnastu lat, gdy zgłosił się z kolegami ze szkoły na Drewnianej do Powstania. Mówił, że nie było innej opcji, taka była atmosfera, „szybko pogonimy szkopów”. Walki trwały jednak długie tygodnie. W ich trakcie, jako łącznik Zgrupowania Bojowego „Krybar” na terenie Elektrowni „Powiśle”, w miejscu dzisiejszej ulicy Leszczyńskiej, został postrzelony w rękę. Tę rękę – a może i życie jego i jego Ojca – uratowało wprawne oko wolontariuszki Rady Głównej Opiekuńczej w Dulagu w Pruszkowie, która wyprosiła gestapowca o skierowanie rannego chłopca do chirurga. W szpitalu w Tworkach na stole operacyjnym zasypiał z widokiem szpitalnych koszy z amputowanymi rękami, stopami… . Po operacji odzyskał świadomość i czucie w ręku. Rana była poważna, szwy prowizoryczne, ale była. A blizna na ręku Taty straszyła dzieci przez długie lata.
Jako jedyny z kolegów, z którymi poszedł do Powstania, trafił do obozu w Polsce. Pozostałych (m.in. Michał Pluta, Jerzy Piros, Jerzy Sajkiewicz) wywieziono do Niemiec. Ranny Jan, do którego przylgnął już na dobre powstańczy pseudonim „Krysiek”, został internowany w obozie w Zakrzowie na górze Chełm, w dawnym ośrodku szkoleniowym Wojska Polskiego. Nosząc wodę w metalowym wiadrze z pobliskiego ujęcia rehabilitował uszkodzoną rękę. Wspominał, że tam, w Zakrzowie, drugi raz śmierć spojrzała na niego oczami krasnoarmiejca, który w mroźny styczniowy poranek z pepeszą w ręku wszedł do sali z rannymi i zapytał tylko: есть ли здесь офицеры? Współwięzień ze Lwowa wytłumaczył mu, że tu tylko chorzy ewakuowani ze szpitala.
Po Powstaniu, z dokumentacji w obozie jenieckim, Zakrzów koło Wadowic, 1944
W mroźną zimę 1945 r. wychudzony, w letnim ubraniu, z kolegą z Czerniakowa, przemierzyli piechotą całą Polskę w drodze do domu. Zatrzymali się na kilka tygodni w Krakowie. By zarobić na dalsza drogę handlowali drewnem na pl. Szczepańskim. Po kolejnych kilku tygodniach marszu dotarli do Warszawy. Wspominał, że w Raszynie, w barze przy drodze wydali wszystko co mieli na jedzenie, bo nie wiedzieli co zastaną w mieście. Jakaż była radość gdy wchodząc w podwórko zobaczył w oknie blask bijący od ognia w kuchni. Mama z młodsza siostrą wróciły wcześniej, gdyż po rozdzieleniu rodziny w Pruszkowie wyskoczyły z kolejowego transportu i ukrywały się w Paulince koło Łowicza, do aż wejścia Armii Czerwonej. Mieszkanie rodziców na Solcu ocalało cudem i przez kolejne dekady było warszawską przystanią dla całej Rodziny. Jan wkrótce ruszył w dalszą drogę, by dowiedzieć się co z Dziadkami i rodziną w Sławkowie. Ojciec Czesław wrócił z robót w Niemczech później, już po kapitulacji III Rzeszy.
Tato nie chętnie opowiadał, o tym co widział wtedy na własne, nastoletnie oczy. Dość powiedzieć, że nigdy nie dał się namówić na oglądanie filmów wojennych czy horrorów, swoje już widział.
Po wojnie wrócił do szkoły, skończył technikum mechaniczne, miał marzenie uczyć się dalej. Jednak szybko o młodego znów upomniało się wojsko. Przez napięcia geopolityczne spowodowane wybuchem wojny koreańskiej spędził w mundurze 3 lata. Po powrocie do domu usamodzielnił się, podjął pracę w biurze konstrukcyjnym „Cukroprojekt”, gdzie projektując polskie cukrownie przepracował cały czas PRL-u.
Przy pulmanie, Cukroprojekt, Warszawa, 1969
Jak powiedziała królowa Elżbieta II „za każdym sukcesem wielkiego mężczyzny stoi wyjątkowa kobieta”. Tam, w pracy poznał piękną, wyjątkową dziewczynę - Elżbietę Głowalę, też córkę warszawskiego Powstańca, który nie wrócił jednak do domu. Szybko podjęli decyzję, że będą żyć razem i tak przeżyli ponad 64 lata, wychowując dwoje dzieci, czwórkę wnuków i dwóch prawnuków, zapewniając dzieciom dostatnie bezpieczne dzieciństwo, miłość, ciepło stałego domu, ciekawość, wykształcenie, poznanie Zachodu i silne rodzinne więzy. Dziękuję.
Krysiek Jan Rogowski pozostał w pamięci rodziny i znajomych jako mądry, rozważny człowiek. Był czułym obserwatorem rzeczywistości okupowanej Warszawy, strachu, pogardy, propagandy, okrucieństwa, bezsensu niszczonego miasta. Wkrótce doświadczenie poszerzył o obserwację wyników inżynierii społecznej pod rządami komunistycznej partii. Dzięki korespondencji z kolegami z Powstania rozrzuconymi po świecie i bliskiej rodzinie na emigracji (młodszy brat mamy osiadł w 1924 r. w Alzacji), był odporny na propagandę i wiedział, że istnieje nadal inny, normalny świat. W 1963 r. miał okazję z żoną odwiedzić wujka Janka we Francji i zobaczyć jak Europa wraca do normalności. Odrzucił jednak propozycję pracy w fabryce Peugeota i wrócili do kraju, gdzie musieli zostawić syna. Do końca życia pozostała mu ciekawość świata, radość z prowadzenia auta, miłość do pastis, francuskich serów i win.
Z żoną Elżbietą, na wieży Eiffla, Paryż, 1975
Dziś z perspektywy, dobrze widać, że Tata przyjął prostą aksjologię i pozostał jej wierny przez całe życie. Najważniejsza była Rodzina i wychowanie dzieci. Ale też siostra i Rodzice, którymi opiekowali się z Mamą w domu do końca ich dni. Utrzymywał bliskie relacje z wieloma kuzynami i znajomymi.
Nigdy nie wstąpił do partii i nigdy nie szedł na kompromisy by awansować czy „wyjechać na kontrakt”. Uważał, że normalne życie jest najtrudniejsze, oczywiście trzeba zauważać okazje i je wykorzystywać. Ale miał świadomość, że wiele okazji jest złudnych, gdy im się bliżej przyjrzeć. Uważał, że podejmować decyzje trzeba po dobrym namyśle, z rozważeniem ich konsekwencji. Nikomu nie żałował swojej rady czy dyskusji, ale też nigdy nie dążył na siłę by postawić na swoim. Był otwarty na różne poglądy, ale rozważał i wartościował je zawsze w oparciu o własne doświadczenie, tego co widział i jakie konsekwencje obserwował. A nie powtarzanych po stokroć kłamstw.
Z synem Wojtusiem, Krynica Morska, 1964
Dobra pamięć biedy, mizerii i głupoty ludzi skłaniała go do pomocy potrzebującym i tym, którzy dążą by coś osiągnąć. Poparł jednoznacznie ruch Solidarności, cenił Lecha Wałęsę i aspiracje młodych studentów, strajkujących o głodzie i chłodzie, by w Polsce się wreszcie coś zmieniło. Gotowane przez Mamę i Tatę posiłki i dowożone na strajkujący Uniwersytet pozostały na lata w pamięci moich kolegów. Przez dekady opiekował się sąsiadami Państwem Antczakami.
Z pierworodnym wnukiem, Marcinem, Warszawa, 1991.
Znał świetnie historię – do ostatnich dni czytaliśmy te same książki – i nie miał wątpliwości co doprowadziło do takiego rozkwitu Polski, jaki dane mu było jeszcze obserwować w ostatnich dekadach życia. Powrotu do normalności kapitalizmu dzięki Leszkowi Balcerowiczowi, „wśliźnięciu się” do NATO – dzięki prof. Bronisławowi Geremkowi, i przystąpieniu do Unii Europejskiej – dzięki wspólnej woli wszystkich polskich rządów ale i dzięki Karolowi Wojtyle papieżowi Janowi Pawłowi II. Pamiętam jego radość, satysfakcję w oczach, gdy jadąc do Francji przekraczaliśmy granice bez zatrzymywania się. Granice bez szlabanów, posterunków i zasieków.
W ostatnich latach - z niepokojem przyjmował, niezrozumiałą kłamliwą propagandę i nie raz dzielił się opinią, ostrzeżeniem, że każdy sukces można zepsuć, pychą, kłamstwem, zacietrzewieniem czy głupotą. Bardzo przeżył 24 lutego 2022 roku. Płakał widząc tłumy Ukraińców w Charkowie, chroniących się przed bombami na peronach metra. Wróciły wspomnienia tłumów na peronie stacji Powiśle w dniach wrześniowych nalotów. Nie przypuszczał, że wojna znów go spotka. Niech to będzie refleksja dla nas wszystkich. Jego słowa - nic nie jest dane raz na zawsze, a kłamstwo i propaganda, prędzej czy później prowadzą do katastrofy. Czego kilkukrotnie, Tato, byłeś, niestety, świadkiem.